Nadszedł ten "cudowny" dzień wyprowadzki. Z jednej strony cieszyłam się jak gwizdek, że w końcu zobaczę swoją rodzinę po tak długiej rozłące, a z drugiej byłam okropnie zestresowana. Przez te kilka dni próbowałam wymyślić jakąś sensowną wymówkę, dlaczego mam taką śliwę pod okiem, ale nic, w co moi rodzice, a przede wszystkim mój brat by uwierzył, nie przychodziło mi do głowy.
To oko wyglądało po prostu paskudnie. Nie dość, że bolało tak mocno, że nie byłam w stanie go dotknąć, to jeszcze siniak obejmował dolną powiekę, przez skroń aż do brwi. A najgorsze było to, że nie szło tego w żaden sposób zakryć. Jedyną opcją duże okulary słoneczne, ale nawet one tego w całości nie zakrywały.
Zaniosłam nasze torby i walizki pod drzwi, żeby nie trzeba było latać po całym mieszkaniu. Spojrzałam na godzinę. Dochodziło południe, więc i Matt powinien już być. I był. Dosłownie sekundę po tym wszedł do domu.
- Hej. - Usłyszałam. - Już wszystko spakowane?
- Hej. Chyba. Nie jestem pewna. - Odpowiedziałam, patrząc na wszystkie rzeczy.
- Coś się stało?
- Teraz czy w ogóle?
- W sumie teraz. Masz niemrawą minę. Myślałem, że się cieszysz, że przenosimy się do Bełchatowa.
- Bo się ciesze, naprawdę. - Starałam się brzmieć przekonywująco. - Tylko mam stresa. I to konkretnego.
- Czego się boisz? - Podszedł i splótł nasze dłonie mocno. - Przecież wracasz do domu, do swoich.
- Niby tak, ale... Nie wiem, mam lekki mętlik w głowie. Trochę boję się, co moja rodzina powie.
- Chodzi o oko? - Spytał smutno, a ja potaknęłam.
- Co ja mam im powiedzieć? Bo ja nie mam wymówki.
- Przed nami bardzo długa droga.
- Średnio 28 godzin samochodem. Jesteś pewny, że samolot to nie byłaby lepsza opcja?
- Dla nas tak, ale wracałabyś się po rzeczy?
- W sumie... - Mruknęłam. - Masz rację.
- Rozchmurz się, będzie dobrze. - Posłał mi swój uśmiech i pocałował w czoło.
Mimo jego zapewnień, że wszystko będzie dobrze, jakoś nie potrafiłam się rozchmurzyć, poprawić sobie humoru, nic. Dosłownie nic. Tym bardziej nie potrafiłam w to uwierzyć. Moje myśli staczały chyba ze sobą jakąś konkretną wojnę, bo byłam cholernie mocno rozkojarzona.
Z racji tego, że Matt miał stłuczony bark to nie mógł za wiele zrobić. Ani nosić, dlatego cały ciężar przeprowadzki spadł na mnie. Ale że mój kochany był uparty gorzej jak osioł to nosił wszystko jak leci i nie było wymówki, że boli.
- Jesteś idiotą. - Skwitowałam, gdy po raz kolejny zobaczyłam grymas na jego twarzy.
- Uważaj, bo pozwolę ci to wszystko samej nosić. Yhm. Po moim trupie. - Mruknął i na mnie spojrzał.
- Pozwalać nie musisz, ale trochę rozwagi panie gwiazda powinieneś zachować. Co za tym idzie? Oszczędzaj bark baranie, bo nie będą ci płacili za stanie siedzenie za bandami, tylko za grę. A po za tym, zostały tylko ubrania, więc dam sobie radę, a ty idź obłóż ten cholerny bark.
- Kobieto, czy ty zawsze musisz mnie tak sprowadzać do parteru?
- Ktoś musi. - Odrzekłam i poszłam po worek.
Ale tym razem się sama przeliczyłam. Ubrania w tym worku były tak ubite, a ważyły tyle, że nawet tego nie tknęłam. Próbowałam to jakoś popchnąć, pociągnąć za sobą, czy nawet turlać, ale to ważyło tyle, że nawet z rozbiegu, gdybym chciała to ruszyć, to bym się odbiła. Pech chciał, że wpadłam na ten durny pomysł i postanowiłam go zrealizować. Zrobiłam 15 dużych kroków w tył. Potem zaczęłam szybko biec. W pewnym momencie poczułam wielki opór w postaci tego worka. Odbiłam się od niego niczym kauczukowa piłeczka i wylądowałam pod sofą. Nie obyło się bez mojego jęku i wielkiego huku, bo rozmach był taki, że sofę (!) przesunęłam, a ona komodę, na której stała lampka, a lampka spadła i się stłukła.
- O ja pierdole. - Stęknęłam.
Przez chwilę nawet się nie podnosiłam, bo nie miałam siły, żeby chociażby usiąść na tej podłodze. Wtem usłyszałam oklaski swojego chłopaka. Uniosłam głowę, a po chwili znowu ją położyłam.
- No pięknie, a mi mówisz, żebym zachował rozwagę? Ty wynosząc worek demolujesz salon. I siebie. - Parsknął na końcu śmiechem.
- Ha ha ha, śmiej się proszę bardzo. - Mruknęłam.
- Chodź tu moja ciamajdo. - Podszedł i pomógł mi wstać.
- Pokonał mnie worek. - Zaczęłam się śmiać jak głupia i kucnęłam.
Ta cała moja głupawka trwała jakieś 20 minut, ale jak zauważyłam to dopadła nie tylko mnie, bo Anderson siedział przy mnie i sam chichrał się jak głupi. Spojrzałam na niego.
- Co my w ogóle robimy. - Powiedziałam z uśmiechem.
- Nie wiem, ale w takim tempie to my się nie zawiniemy stąd jeszcze przez dwa dni.
- To prawda.
- Czego ja się o tobie dowiaduję po trzech latach związku? - Zaśmiał się
- Jeszcze sporo przed tobą.
- Dobra, czas się zabrać do roboty. Ty weź te lekkie rzeczy, głuptasie, bo worek znowu cię pokona. - Pokazał mi język i sam bez problemu wziął ten cholerny worek i poszedł, a ja patrzyłam na niego z rozdziawioną miną.
- Nie no ja nie wierze. - Mruknęłam do siebie i wstałam.
Wzięłam te lżejsze torby i chodziłam sobie spacerkiem do samochodu i z powrotem. Takim sposobem spakowaliśmy wszystko co mieliśmy przygotowane. Usiadłam sobie na masce naszego samochodu i zaczęłam się przyglądać.
- To co gotowa? - Usłyszałam Amerykanina i poczułam jak mnie obejmuje.
- Chyba. - Odpowiedziałam. - Szczerze? Chyba będę tęskniła za tym miejscem.
- Nie ty jedna. - Westchnął. - dobra, musimy się zwijać. Późno się robi.
Potaknęłam i wsiadłam do samochodu od strony pasażera. Zapięłam pasy bezpieczeństwa. Po chwili Matthew zrobił to samo, po czym odpalił samochód i odjechaliśmy.
Droga na szczęście minęła nam całkiem szybko. Żeby był jakiś podział ról, to zmienialiśmy się co parę godzin, żeby każde mogło odpocząć.
Następnego dnia pod wieczór, gdy zobaczyłam tablicę "Bełchatów" poczułam mocny ścisk w żołądku. Był to strach przemieszany z radością. Spojrzałam na swojego ukochanego.
- Jesteśmy. - Powiedziałam.
- Zaczynamy nowy okres. - Uśmiechnął się.
Po kilku minutach podjechaliśmy pod dom Michała. Odpięłam pasy od razu i wysiadłam, bo zobaczyłam, że stoi na ganku.
- Anka!
- Michał! - Pisnęłam.
Szybko do niego podbiegłam i rzuciłam mu się na szyję po czym rozpłakałam jak dziecko. Tak bardzo za nim tęskniłam. Poczułam jak mój starszy brat mocno obejmuje i tuli do siebie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak można tęsknić za rodzeństwem. Odsunął mnie od siebie.
- Jejku jak ty się zmieniłaś! Wyglądasz cud... - Mówił, ale przerwał, bo zobaczył moje oko. - Cofam to. Co się stało?! - Spytał.
I w tamtym momencie zamarłam, bo nie wiedziałam, jak się wytłumaczyć.